środa, 4 grudnia 2013

Wczoraj na wykładzie podrapałam sobie obie ręce. Byłam tak wściekła, że nie wiedziałam co robię i nie czułam bólu. Bolało potem. Pewnie zostaną mi blizny. Ale nie mogłam znieść tego walenia w klawiaturę komputera... Mimo zatyczki w uchu najbardziej narażonym na dźwięk wydawany przez koleżankę, wszystko słyszałam baaaardzo wyraźnie. Modliłam się, żeby rozładował jej się komputer... nie macie pojęcia, jaka byłam szczęśliwa, kiedy trochę po połowie wykładu, moje modlitwy zostały wysłuchane! Aż sama się do siebie śmiałam. Niestety koleżanka za mną miała kompa i co jakiś czas mocniej przyciskała klawisze (ale to sporadycznie, widać to w moich notatkach, wtedy mocniej przyciskałam długopis i bazgroliłam). Już wolałam to, niż ciągłe stukanie i gwałtowne ruchy koleżanki obok. Na papierze pisała w miarę spokojnie (dlaczego nie może zawsze tak notatek robić?!). Ale jak byłyśmy na obiedzie, jej sposób jedzenia spaghetti przeszedł wszelkie pojęcie. Musiałam wyjść.
Zwariuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz