poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Wujek nie żyje już ponad 2 tygodnie. Próbuję się jakoś pozbierać i postaram się pisać częściej.
Na pogrzebie w kościele siedziała za mną jakaś starsza kobieta. W ogóle nie mogłam się skupić na mszy, bo za mną było tylko "ekhm, ciamk, smark" i tak w kółko. Mój zły nastrój i wielki smutek jeszcze potęgował reakcję na takie dźwięki, do tego stopnia, że podrapałam sobie całe ręce, aż zostały mi blizny. W ogóle mam już sporo takich mniejszych blizn na rękach, bo gdy słyszę trigger, odruchowo chwytam paznokciami za skórę rąk. Nie wiem, to chyba jakaś forma odstresowania się i skupienia na czymś innym.
Dziś natomiast byłam u mojego chłopaka na świątecznym obiedzie, deserze i kolacji. Ledwo już wytrzymywałam przy tym stole... Te wszystkie dźwięki... Coś strasznego. Ja rozumiem, że nie da się jeść zupełnie cicho. Ale żeby tak głośno przeżuwać i przełykać!
Za to po powrocie do domu zastałam rodziców i siostrę oglądających Hobbita, stwierdziłam, że też chętnie obejrzę i się przysiadłam, po czym natychmiast wstałam i poszłam do siebie do pokoju, bo tata coś jadł i jak zwykle potwornie głośno przeżuwał... Zwyczajnie nie wytrzymałam. Mizofonia zaczyna kontrolować całe moje życie, jest coraz gorzej i gorzej i nie wiem, jak sobie z tym radzić. Nie zawsze mogę sobie włożyć zatyczki czy słuchawki do uszu. Gdyby tylko istniał jakiś lek...