piątek, 31 stycznia 2014

Cześć

Znowu mnie długo nie było... Ale to wszystko dlatego, że pochłonęła mnie sesja. Ostatni tydzień był najgorszym w całym tym roku akademickim. Tutaj praca do napisania, tu mapa do zrobienia, tu egzamin, tu kolokwium... Wymiękam. Po prostu psychicznie i fizycznie wysiadam, wyglądam i czuję się jak zombie. Teraz przez weekend nawet nie będę mogła odpocząć. Zaraz godzina 21, ale już chyba pójdę po prostu spać.
Jedną z gorszych rzeczy jest to, że pewne zadanie robię razem ze wspominaną przeze mnie wielokrotnie koleżanką. Dziś z nią siedziałam nad tym na uczelni i myślałam, że zaraz jej coś zrobię. Nie potrafię już znieść jej obecności, jej widoku, sama myśl o niej mnie brzydzi i strasznie stresuje. Jak wyciągnęła jabłko, miałam ochotę wcisnąć je jej do gardła. To jak ona je... przechodzi wszelkie pojęcie. Nie dość, że mam mizofonię, to jeszcze mieliła to paskudne jabłko tuż nad moim lewym uchem, które mam bardzo wrażliwe na wszelkie dźwięki. A to wręcz fizycznie boli. Nie wiem, czy te dwie sprawy są ze sobą połączone, wydaje mi się, że nie. Nadwrażliwość ucha to raczej kwestia jego fizycznego uszkodzenia, tak myślę. Pamiętam, jak w podstawówce, jakieś 13 - 14 lat temu, koleżanka wrzasnęła mi na całe gardło do tego właśnie ucha. Może wtedy coś się stało, nie wiem. Ale wiem, że mam to bardzo długo i że mi przeszkadza. Natomiast mizofonia to raczej kwestia układu neurologicznego i psychiki.
Nieważne, w każdym razie obie sprawy bardzo utrudniają mi życie. Bardziej jednak mizofonia... Już wolę ten fizyczny ból ucha, niż wewnętrzną walkę ze sobą, kiedy słyszę jakieś mlaskanie, walenie w klawisze, siorbanie... To jest zdecydowanie gorsze.
No nic, idę powoli spać,
trzymajcie się

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Przepraszam, że ostatnio mniej piszę, ale zbliża się sesja i jestem zabiegana, mam teraz pełno zaliczeń i projektów do zrobienia. W dodatku jakoś ostatnio nienajlepiej się czuję, chyba przez stres związany z nawałem pracy i nie tylko.
Doszłam do wniosku, że jeśli chodzi o mizofonię, rozumieją mnie ludzie w internecie, a osoby mi najbliższe w ogóle mnie nie rozumieją. To jest straszne. Chciałabym znaleźć wsparcie u bliskich osób, rodziny, chłopaka, przyjaciół, ale go nie otrzymuję. Mogę jedynie rozmawiać z nieznajomymi ludźmi z mizofonią. Tylko oni mi pomagają, wspierają, a ja ich. To jest miłe, ale wiadomo, to nie to samo.

Muszę w końcu zapakować zatyczki do torby. Już dwa razy cierpiałam z ich braku na wykładzie, w zeszłym tygodniu i dzisiaj. Dziś na szczęście wpadłam na pomysł puszczenia sobie różowego szumu przez słuchawkę do jednego ucha, mam specjalny program na telefonie. Nie do końca zagłuszało to walenie w klawiaturę w wykonaniu koleżanki obok, więc ze złości wciskałam sobie słuchawkę w ucho, aż do teraz boli. Ale przynajmniej przetrwałam wykład. Potem mi mówiła, że za głośno słuchałam radia :P
Pozdro