sobota, 28 grudnia 2013

Hej, jak się macie po świętach?
Ja dobrze, poza tym, że czuję się taka pełna i nie mogę już patrzeć na jedzenie...
Odpoczywam sobie teraz od wszystkiego, mam wolne aż do 6 stycznia. Fajnie jest nie musieć słuchać tego walenia w klawiaturę i mlaskania tej jednej osoby z uczelni... uch, nie chcę nawet o tym myśleć.
Ale i tak nie jest mi łatwo, siedzenie przy wigilijnym stole było chwilami torturą. Siorbanie i cmokanie dziadka, głośne przeżuwanie taty... A jutro jadę do Warszawy na 2 dni. Perspektywa spędzenia całych dwóch dni tylko i wyłącznie z moimi rodzicami i siostrą trochę mnie przeraża. Trudno mi z nimi godzinę wytrzymać... A tu jeszcze na dodatek będziemy spać w jednym pokoju... to będzie męka. A tata chrapie, trzeba będzie zaopatrzyć się w zatyczki... Ale cóż, staram się o tym nie myśleć, tylko cieszyć się, że jadę do Warszawy.
Na razie ;)

piątek, 13 grudnia 2013

Dziś zrobiłam mały eksperyment...

I po chwili pożałowałam... Na fejsbukowym spotted MPK napisałam:
"Ludzie, błagam. Co za problem wydmuchać nos, kiedy macie katar? Jak nie macie chusteczek, poproście kogoś. To nie takie trudne. Naprawdę niemiło słucha się odgłosu wciągania tego wszystkiego z powrotem. Wydmuchacie nos i po problemie. I waszym i tych, co muszą tego słuchać. Dziś dziewczyna obok mnie męczyła się z 20 minut, ja próbowałam zagłuszyć to muzyką ze słuchawek, ale nie wyszło. Jak wydmuchała nos, miałam ochotę bić jej brawo. Ale się powstrzymałam. Tak, wiem, zaraz powiecie, że jak mam problem, to powinnam się przesiąść, włożyć zatyczki albo coś. Albo zaoferować chusteczkę (nie, aż tak niemiła nie jestem). Uwierzcie mi, że mam tak wrażliwe uszy, że usłyszę smarkanie z drugiego końca autobusu. Nie, nie przesadzam z tym wszystkim.
No dobra, może trochę. Nic nie poradzę. Pozdrawiam ciepło :)"

Podpisałam się jako mizofoniczka. Nie widzieli mojego prawdziwego imienia, nazwiska ani zdjęcia. Tam pisze się anonimowo. Chciałam sprawdzić ich reakcję. Chyba nawet nie sprawdzili, co znaczy mój podpis... Po pierwszym komentarzu pod tym postem od razu pożałowałam, że to napisałam. Ale trudno. Oto wyniki: 
Mam nadzięję, że coś widać. Dochodzą kolejne komentarze. Już ich nie wklejam. Nie mam siły na to. Większość komentarzy jest strasznie niemiła, część wręcz obraźliwa. Wniosek z eksperymentu: ludzie to idioci.
Pozdro

czwartek, 12 grudnia 2013

Chyba nie wytrzymam. Siedzę właśnie w uczelnianym bufecie. Naprzeciwko mnie koleżanka. Nie mogę się skupić na mojej pysznej zupie serowej. Błagam, zjedz swój obiad szybciej, a nie torturujesz mnie tak długo i powoli... Mam ochotę chwycić ją za włosy i cisnąć jej głową z całej siły w miskę z jedzeniem... o rany, skończyła na chwilę. Ale zaczyna się cmokanie i grzebanie w zębach. No i laptopek. Na razie jest spokój, ale jak zacznie walić w klawiaturę, to chyba wyjdę... A przede mną jeszcze wykład...

wtorek, 10 grudnia 2013

Jest gorzej. Jestem coraz bardziej wrażliwa na dźwięki. Znowu ledwo wytrzymałam na wykładzie, nie wiem, jak można tak mocno walić w tę klawiaturę i jeszcze machać łapami na lewo i prawo. Inni piszą tak cichutko, że ledwo słychać stukot klawiszy, w dodatku piszą dość szybko, a ona przez to duszenie klawiszy z całej siły, pisze potwornie wolno i potem ma pretensje, że nie nadąża. Jak mnie to irytuje!
Potem, kiedy poszłyśmy na obiad, miałam w uszach słuchawki i puściłam sobie różowy szum. Praktycznie nic nie słyszałam, ale za to widziałam... Z nosem w spaghetti żuła jak krowa. Uch.

środa, 4 grudnia 2013

Wczoraj na wykładzie podrapałam sobie obie ręce. Byłam tak wściekła, że nie wiedziałam co robię i nie czułam bólu. Bolało potem. Pewnie zostaną mi blizny. Ale nie mogłam znieść tego walenia w klawiaturę komputera... Mimo zatyczki w uchu najbardziej narażonym na dźwięk wydawany przez koleżankę, wszystko słyszałam baaaardzo wyraźnie. Modliłam się, żeby rozładował jej się komputer... nie macie pojęcia, jaka byłam szczęśliwa, kiedy trochę po połowie wykładu, moje modlitwy zostały wysłuchane! Aż sama się do siebie śmiałam. Niestety koleżanka za mną miała kompa i co jakiś czas mocniej przyciskała klawisze (ale to sporadycznie, widać to w moich notatkach, wtedy mocniej przyciskałam długopis i bazgroliłam). Już wolałam to, niż ciągłe stukanie i gwałtowne ruchy koleżanki obok. Na papierze pisała w miarę spokojnie (dlaczego nie może zawsze tak notatek robić?!). Ale jak byłyśmy na obiedzie, jej sposób jedzenia spaghetti przeszedł wszelkie pojęcie. Musiałam wyjść.
Zwariuję...